Przeczytałam ostatnio, że katolicyzm „zapożyczył” wiarę w anioły – niematerialne istoty będące pomocnikami Boga - z Judaizmu. Co ciekawe, aniołowie lub byty im podobne występują w niemal wszystkich religiach, co według mnie jest kolejnym dowodem na to, że tak naprawdę wszyscy wierzymy w to samo - jedynie z niewielkimi różnicami, których błahość przez ludzką głupotę urasta niekiedy do rangi (pseudo)ważnego powodu do wojny religijnej. Ale nie o tym chciałam tak naprawdę pisać.

Zainteresował mnie fakt, że w
Talmudzie można przeczytać o
Aniele Poczęcia o imieniu
Laila, który towarzyszy dziecku od samego początku jego istnienia. Anioł przez dziewięć miesięcy trzyma nad dzieckiem lampę, w której świetle przekazuje mu całą wiedzę na temat
Tory. Naucza dziecko o tym co było, o tym co jest i co będzie. Dziecko dowiaduje się o tym kim jest, jakie są oczekiwania względem niego i jaką ma misje do spełnienia – słowem wszystko to, co będzie mu potrzebne do jego przyszłego życia na ziemi. Nienarodzone dziecko w łonie matki ma zdolność widzenia wszechświata w całej jego rozciągłości – ze wschodu na wschód i z północy na południe, a także rozumienia go w każdym aspekcie, od najmniejszej, fizycznej cząstki, aż do najbardziej skomplikowanych mechanizmów rządzących tymi cząstkami. Niestety w momencie narodzin, kiedy dziecko zaczyna widzieć światło dnia, Laila gasi lampę nad jego głową i kładzie mu palec na ustach, sprawiając, że w tej samej chwili dziecko zapomina o wszystkim, czego zostało nauczone. I ponoć właśnie stąd każdy z nas ma wgłębienie w górnej wardze – delikatną pamiątkę po
dotyku anioła.
Zapomnienie wszystkiego, o czym powiedział dziecku anioł w łonie matki jest niezbędne do tego, aby mogło ono normalnie żyć. I choć po narodzinach nauka Tory nie jest już taka łatwa, Żydzi wierzą, że szczególny wysiłek, który człowiek wkłada w tę naukę jest spowodowany właśnie pragnieniem wypełnienia tej specyficznej pustki w pamięci.