W poniedziałek po raz pierwszy w życiu miałam okazję uczyć się tańczyć salsę. Brzmi dumnie, ale biorąc pod uwagę tłumaczenie hiszpańskiego słowa salsa, czyli sos, można się zniechęcić. Nazwa nazwą, niemniej ja postanowiłam spróbować.
Po krótkiej rozgrzewce urocza okrągłobiodra, czekoladowoskóra nauczycielka postanowiła rozruszać moje (i nie tylko moje) opływowe skądinąd, niemniej w tym przypadku dość sztywne ciało i kiedy z głośnika popłynęła gorąca muzyka, wszyscy zaczęli tańczyć wcześniej poznany układ. Zgubiłam się po trzech krokach. Zagubienie nie trwało długo, gdyż po krótkiej chwili zostałam zaproszona na koniec sali, gdzie w przystępny sposób została mi przedstawiona króciutka historia salsy oraz oczywiście pokazane zostały podstawowe ruchy taneczne (jak się okazało praca nóg jest równie ważna co praca rąk). Nauczyłam się pięciu podstawowych kroków, z których jeden o nazwie open break wzbudził wesołość ogółu, kiedy nie usłyszawszy poprawnej nazwy zapytałam konspiracyjnym szeptem swoją sąsiadkę: open grave?
Drugi z podstawowych kroków i chyba najłatwiejszy z nich to cucaracha, co w tłumaczeniu z hiszpańskiego to nic innego jak tylko karaluch. Ruch ten wykonuje się odstawiając nogę w bok, a następnie z powrotem ją dostawiając. Trzeba pamiętać, że salsa jest jednym z wielu tańców wywodzącym się z niewolniczej grupy społecznej. Ludzie, których ręce i nogi były skute łańcuchami, mieli dość ograniczone możliwości wykonywania ruchów, toteż jedyne co mogli zrobić, kiedy zauważali zbliżającego się do nich karalucha, to drobny krok w bok w celu jego zdeptania. Rozkoszne.
W kolejny poniedziałek pewnie wybiorę się na kolejną lekcję, z nadzieją, że kiedyś będę tańczyć, jak ta pani z filmiku poniżej. Mam nadzieję, że uda mi się to zanim dorównam jej wiekiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz