poniedziałek, 19 września 2011

Stosik no.1

Nie było mnie tu całe wieki. Byłam gdzie indziej. Postanowiłam wrócić – na krótko, na jakiś czas, na dłużej, nie wiem. Wiem jednak, że dzisiejszy post będzie różny od tych, które pisałam dotychczas. Zmieniłam się przez te kilka miesięcy, a może zwyczajnie wyszłam z wprawy i używam banalnego wyrażenia „zmieniłam się” do zamaskowania totalnego rozgotowania mózgu, który nastąpił u mnie w przeciągu tego czasu. Ale powroty są dobre, jeśli bezbolesne i w takim więc tylko nastroju „lekkim, łatwym i przyjemnym” mam ochotę wrócić do blogowania. Ot mała wprawka.

Książki ukochałam będąc małą dziewczynką. Nie pamiętam siebie z ery przed książkami. Zawsze były obok, bardzo blisko nawet – w domu oboje rodzice kupowali książki i czytali pasjami, z mniejszą pasją moja starsza siostra czytała mi wieczorami w łóżku, a później już sama sobie czytałam – właśnie dzięki starszej siostrze i dość pokaźnej biblioteczce domowej nie jakieś szmiry, tylko ciekawe, dobre książki, które wiem to na pewno, ukształtowały mnie na wrażliwego homo sapiens w dosłownym tego słowa znaczeniu.

Dzisiaj kupowanie książek urosło dla mnie do rangi fetyszu – myszkowanie w księgarniach przesiąkniętych zapachem tuszu i papieru, dotykanie kartek, których nikt przede mną wcześniej nie dotykał (przynajmniej w moim mniemaniu) i późniejsze delektowanie się ich widokiem na półce, kiedy czekają na swoją kolej. Przeczytane strzegę jak zazdrosna kochanka i pożyczam tylko zaufanym osobom, o których wiem, że będą traktowały moje książki z właściwą im czcią i nabożeństwem.
Najlepszy prezent dla mnie na dowolną okazję to książka, sama jestem w stanie odmówić sobie nowego swetra, pięknie pachnącego płynu do kąpieli na rzecz taniego mydła, oraz wybrać wieczór przed TV zamiast w kinie na najświeższej premierze, ale kupowania książek sobie nie umiem odmówić. Zawsze tak było. Dlatego postanowiłam wprowadzić na blogu nową kategorię stosiki, czyli te małe-wielkie wieże z książek, które udało mi się upolować. Mało tego, postanowiłam, że w ramach rozrywki umysłowej będę recenzować KAŻDĄ przeczytaną książkę. Nawet jeśli tylko w trzech zdaniach i bardzo subiektywnie.


Dzisiejszy stosik zawiera cztery pozycje:

1. One Day by David Nicholls – książka do której przymierzałam się od kilku miesięcy. Książka opowiada historię Emmy i Dexa, historię 20 lat ich znajomości/przyjaźni/miłości, historię opisaną każdego roku tylko przez jeden dzień - 15 lipca, dzień w którym poznali się zaraz po zakończeniu studiów na uniwersytecie w Edinburghu.

2. I Don’t Know How She Does It by Allison Pearson – w zasadzie wybrana tylko dlatego, że obecnie w kinach można oglądać film nakręcony na podstawie tej książki. Zaciekawił mnie opis „manipulative nanny”, z którą główna bohaterka musi się zmagać (między innymi wrednymi typami) i zachęta mojej byłej pracodawczyni, której przecież dziećmi również się opiekowałam.

3. The Winter of Our Disconnect by Susan Maushart – jest to pozycja, na którą miałam chrapkę już zeszłej zimy i szczerze mówiąc, chyba właśnie poczekam do późnego listopada z jej przeczytaniem. Co ciekawe książkę znalazłam w dziale self-development, a nie fiction (lub non-ficiton). Już sam tytuł oraz podtytuł How one family pulled the plug on their technology and live to tell/text/tweet the tale daje jasno do zrozumienia, o czym jest ta książka. Rodzina zesłana na pustynię technologiczną na 6 miesięcy. Zesłana z własnej woli. Dla mnie przerażające, bo nie wyobrażam sobie z własnej inicjatywy pozbyć się telefonu i internetu. Być może po tej lekturze zmienię zdanie?

4. A Visit from The Goon Squad by Jennifer Egan – książka polecona przez TV Book Club Channel 4. W zasadzie nie wiem o niej nic, poza tym, co wyczytałam na okładce. Czasem tak mam, kupuję książkę bo ma ładną okładkę. No i niech mi ktoś powie, że nie jestem zboczona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz