Tytuł: Ja, Diablica
Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: październik 2010
Z zakupionych niedawno stosików, na pierwszy strzał wybrałam książkę Katarzyny Bereniki Miszczuk "Ja, Diablica". Potrzebowałam do czytania czegoś lekkiego i przyjemnego i pod ty względem książka mnie nie zawiodła. Ale od początku.
Autorka to zaledwie 23-letnia studentka wydziału medycznego, która ma na swoim koncie już cztery wydane powieści. Przyznaję to z nieukrywaną zazdrością. Nie znam innych książek jej autorstwa, ale jeśli napisane są w podobnym stylu, to mają szansę stać się bestsellerami. O ile nastolatkom będzie chciało się wydać kieszonkowe na książki. Dlaczego nastolatkom? Bo to właśnie nastolatkowie są grupą docelową powieści, chociaż nie powiem – przed dwa dni, bo tyle właśnie zajęło mi przeczytanie Diablicy, miałam niemały ubaw i całkiem przyjemnie spędziłam czas czytając o perypetiach głównej bohaterki, chociaż nastolatką nie jestem już od dziesięciu lat.
Bohaterka, dwudziestoletnia Wiktoria, to całkiem zwyczajna (może tylko ładniejsza niż przeciętnie) studentka z Warszawy, która trochę niespodziewanie i na pewno przedwcześnie umiera zadźgana nożem w parku, przez podejrzanego typka, który wypatrzył ją wcześniej w barze. Po śmierci trafia do piekielnego Urzędu, gdzie otrzymuje niezwykłą propozycję objęcia stanowiska diablicy, której zadaniem jest zachęcenie jak największej liczby świeżych duszyczek do wybrania Piekła, a nie Nieba na Targu. Tak, tak – to my osobiście decydujemy, w którą stronę się udajemy po śmierci. Wiktoria jako początkująca diablica radzi sobie całkiem nieźle, choć nie potrafi zupełnie odciąć się od swojego ziemskiego życia, w którym obok nadopiekuńczego brata Marka i lekko szurniętej przyjaciółki Zuzy jest jej wielka, skrywana miłość – Piotruś. Przez całą książkę Wiktoria biega za Piotrkiem, a za Wiktorią z kolei ugania się zabójczo przystojny upadły anioł Beleth. W tym wszystkim nie brakuje irytującej postaci z manią wielkości i przerośniętymi ambicjami – w tej roli diabeł Azazel, pięknej i władczej kobiety – Kleopatry, no i oczywiście kota –Behemota (a jakże!). Wszyscy przeżywają przygody rodem z Jamesa Bonda, tylko zamiast strzelać do siebie z pistoletów, okładają się płonącymi mieczami.
Po przeczytaniu książki mam mieszane uczucia. Z jednej strony, czytając ją naprawdę świetnie się bawiłam. Lekki i pełen humoru język oraz wartka akcja niezwykłe wciągają czytelnika. Nie jest to literatura wysokiego lotu, więc jeśli ktoś ma ochotę na odprężającą rozrywkę, w stu procentach mogę mu polecić Diablicę. Z drugiej jednak strony… Dawno temu, chyba jakieś 12 lat wstecz, miałam okazję rozmawiać z panią Natalią Usenko o tym, co najczęściej staje się tematem opowiadań pisanych przez dorastające panienki (jaką sama wtedy byłam). Pamiętam, że skarżyła się wręcz na zalew opowiadań o pięknych aniołach i innych postaciach nadprzyrodzonych, które zakochują się w śmiertelniczce, zstępują na ziemię i dalej niemal jak w harlequinie. Czytając „Ja, Diablica”, nie mogłam odgonić się od tego wspomnienia. Już od kilku lat dzięki Stephenie Meyer i jej "Twlight Saga" przeżywamy istny potop książek o miłości zwykłej dziewczyny i wampira. Zwykłej dziewczyny i wilkołaka. Zwykłej dziewczyny i anioła. Dziewczyny, która wydaję się być zwykła, ale jednak jest niezwykła, bo posiada moce, o których wcześniej nie miała pojęcia i wampira. I tak bez końca. Są to książki, po które sięgamy z przyjemnością, a przynajmniej ja sięgam z przyjemnością, czytam z wypiekami na twarzy, ale… po skończeniu wiem na pewno, że do niej już nigdy nie wrócę. Owszem, kiedy pokaże się kolejna część, na pewną po nią sięgnę i z chęcią przeczytam o dalszych losach głównej bohaterki, ale zrobię to tylko raz. I nie dlatego, że książka jest zła – wręcz przeciwnie, jest świetna jako chwilowa rozrywka, ale tylko jako taka. Nie wnosi niczego nowego do spojrzenia na świat, nie działa na moją wrażliwość i nie pozostaje w pamięci dłużej niż kilka tygodni. Ot przyjemne czytadełko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz