Trudno zdefiniować, kto był prekursorem sztuki ulicznej, ale w zasadzie nie ma to większego znaczenia. Ważne natomiast jest to, że street-art jest nie tylko obecny w życiu niemal każdego z nas, ale i zyskuje coraz większą liczbę zwolenników. Artyści uprawiający ten rodzaj sztuki zamiast z oburzeniem być nazywanymi wandalami, zostają docenieni, nie tylko przez zwykłych przechodniów, którzy są przecież codziennymi odbiorcami ich twórczości (niekiedy nawet bezwiednie), ale i przez coraz liczniejsze galerie i profesjonalistów zajmujących się sztuką i kulturą zawodowo. Osobiście cieszę się, że mieszkam w Londynie – mieście, gdzie niemal na każdym kroku mogę natknąć się na street-art w najróżniejszych formach, od chyba najbardziej znanych prac Banksy’ego, murali ROA, czy mozaik Invadera aż do mniej znanych (lub zupełnie anonimowych) graffiti, obrazów 3D, wlepek etc.
Kiedy natknęłam się w sieci na prace Holendra Maxa Zorna, pierwsze co pomyślałam, to to, że nazywa się jak postać z kreskówki o kosmitach robotach z przyszłości (pewnie to wpływ ciągłego przebywania w towarzystwie dziesięciolatka uwielbiającego takie rzeczy), a drugie, że koleś ma mega talent i bardzo chciałabym zobaczyć na żywo, to co robi.
Jest nie tylko oryginalny – zajmuje się tworzeniem obrazów z chyba najbardziej pospolitego materiału, jakim jest brązowa taśma klejąca do paczek. Przy użyciu skalpela wycina kolejne warstwy taśmy i w ten sposób uzyskuje odpowiednie natężenie koloru po podświetleniu. Oczywiście jedyne właściwe podświetlenie dają lampy uliczne… Prace Maxa Zorna upiększają głównie ulice Amsterdamu, ale powoli dzięki zaangażowaniu jego coraz liczniejszej grupy fanów, można je spotkać również w innych krajach. Kto wie, może już niedługo zdarzy się, że przechadzając się południowym brzegiem Tamizy natknę się na jedno z jego tape-art dzieło?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz