czwartek, 11 czerwca 2009

Twilight & New Moon

Będąc w Polsce nie uległam wszechobecnej mani zaczytywania się w książkach Stephenie Meyer, jak również nie wpadłam w histerię po obejrzeniu Zmierzchu – ekranizacji pierwszej części sagi. Przyznam się, że całą serię traktowałam jak ubajkowioną odmianę literatury młodzieżowej, coś w sam raz dla nastoletnich dziewczątek będących fankami Hannah Montana itp. Dlatego też w księgarni półkę z sagą Twilight ominęłam szerokim łukiem, a do kina zwyczajnie nie poszłam. Kilka tygodni później wyjechałam…

Na miejscu postanowiłam spożytkować nadmiar wolnego czasu na poprawę języka – jednym słowem trochę z nudów zaczęłam czytać książki po angielsku. Niestety domowa biblioteczka nie mogła zaoferować mi nic ciekawego, więc z radością wybrałam się do księgarni. Uwielbiam księgarnie za ich cudowny zapach papieru i tuszu. Mogę godzinami myszkować między półkami, zachwycając się kolorami okładek, gładkością kartek. Wybrać jedną książkę i zatopić się w zupełnie innym świecie choć na kilka minut. Tak było i tym razem, choć poza klasyką literatury rozpoznawałam tylko niewielką część nazwisk autorów, w tym Stephenie Meyer. Wiedziałam, że jej książki będzie się czytało lekko, łatwo i przyjemnie. Skromne fundusze nie pozwalały zaszaleć, ale traf chciał, że księgarnia oferowała promocję trzy książki w cenie dwóch. Tym sposobem stałam się szczęśliwą posiadaczką trzech części sagi.


Z lekkim zażenowaniem muszę przyznać, że wpadłam w świat Belli Swan i Edwarda Cullena jak śliwka w kompot. Znajomość, a raczej niewystarczająca znajomość języka angielskiego nie pozwoliła mi stwierdzić, czy mam do czynienia z dobrą literaturą czy raczej z grafomanią, o jaka nieraz oskarżano panią Meyer. Fakt, że książka jest przesłodzona do granic możliwości, niemniej ma swój urok, a mnie pozwoliła poczuć się jakbym miała 14 lat.

Naturalnym krokiem dalej był zakup DVD z filmem. I przyznam się, że nie było to dobre posunięcie. Co tu dużo mówić – fajna historia z fantastyczną możliwością przedstawienia jej w postaci obrazów została mega spartolona. Gdybym nie czytała książki, nie wiedziałabym dlaczego postacie podejmują takie a nie inne decyzje, dlaczego Bella po zaledwie kilku rozmowach z Edwardem wie, że jest w nim zakochana, a Edward zachowuje się jak pies ze schizofrenią – jednego dnia warczy na nią bez powodu, a drugiego z maślanymi oczami nie odstępuje jej na krok i łasi się do nogi. Poza tym trochę drewniana gra aktorska – zwłaszcza odtwórczyni roli Belli - młodziutkiej Kristen Stewart, mydłkowaty Robert Pattinson, który z boskiego książkowego Edwarda zrobił niedojdę, a na koniec kilka wyłapanych błędów technicznych składa się na gniot filmowy. Który obejrzałam już cztery razy…

Obecnie czytam ostatnią część sagi i z niecierpliwością czekam na ekranizację Księżyca w nowiu, która ma pojawić się w kinach w listopadzie. Wiem, że reżyserują ją ktoś inny, co pozwala mieć cichą nadzieję, że filmowa druga część sagi będzie lepsza niż pierwsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz