sobota, 14 lutego 2009

Happy tree friends

Happy tree friends to grupa leśnych zwierzątek, których przygody można oglądać w serii krótkich filmików produkowany przez Mondo Mini Shows. Animacje utrzymane w cukierkowych kolorach bynajmniej nie są bajkami dla dzieci, bo to co łączy wszystkie epizody to makabryczna śmierć bohaterów każdego odcinka. Naprawdę straszna - zwierzątka zostają zmiażdżone przygniecione szafami lub kłodami drzewa, rozćwiarotwane, poparzone lub obdarte ze skóry.

A bohaterów jest w sumie dwudziestu, choć w pojedynczym epizodzie występuję ich od jednego do kilku. Jednym z moich ulubionych jest Lumpy - niebieski łoś o bardzo małym rozumku, bardzo niezdarny, który na dodatek rzadko myśli nad tym co robi. Co ciekawe, często z jego winy giną inne zwierzątka, za to on sam jeśli już umiera - to stosunkowo mało spektakularnie.

Rozbraja mnie nie również wiewiórka Nutty - nie wiem czy dlatego, że jest zielona, czy dlatego, że ma wielką słabość do słodyczy. A może przez to szklane oczko?

Happy tree friends
stały się ulubieńcami dorosłej (i nie tylko dorosłej, bo przecież to co niedozwolone, to najfajniejsze) publiczności. Ich podobizny wykorzystywane są jako ozdoba ubrań, zeszytów, piórników, naklejek, magnesów na lodówkę, wszelkiego rodzaju breloczków, kalendarzy itp.

Są również bohaterami gier komputerowych oraz... trailerów filmowych.



I coś w sam raz na Walentynki:

czwartek, 12 lutego 2009

Audiofeels

O grupie ośmiu śpiewających facetów z Poznania zrobiło się głośno dzięki ich udziale w tvnowskim programie Mam Talent, w którym ostatecznie zajęli trzecie miejsce. Niemniej filmiki z ich występami wokalnymi można było znaleźć w sieci dużo wcześniej, bo Audiofeels działają od kwietnia 2007r. i to dzięki internetowi dali poznać się szerszej publiczności.

Kiedy obejrzałam video zarejestrowane na ich występie z 19.04.2008r. w poznańskim klubie Blue Note, to zakochałam się we wszystkich ośmiu naraz. Choć powinnam napisać dziewięciu - bo przecież akustyk to nie mniej ważna osoba w zespole. Oczywiście to nagranie najwięcej według mnie zawdzięcza gościnnie zaproszonej Kasi Rościńskiej znanej jako K8 - uroczej, z pięknym, silnym głosem.
Co ciekawe, pomysł na utwór Crazy w ich wspólnym wykonaniu, pojawił się dopiero tydzień przez planowanym koncertem, a pierwsza próba odbyła się zaledwie trzy dni przed. Kasia była też pomysłodawczynią ruchu scenicznego do piosenki.

W internecie pojawiły się komentarze, że gdyby Audiofeels wraz z Kasią wykonali w finale Mam Talent właśnie ten utwór, to wygraliby program. Kto wie?



A to oryginalna wersja Crazy w wykonaniu Gnarls'a Barkley'a:



I co, która lepsza? Bo moim zdaniem K8 i Audiofeels. I bynajmniej nie z powodu patriotyzmu lokalnego.

GNARLS BARKLEY Crazy
I remember when, I remember, I remember when I lost my mind
There was something so pleasant about that phase
Even your emotions had an echo
In so much space

And when you're out there
Without care,
Yeah, I was out of touch
But it wasn't because I didn't know enough
I just knew too much

Does that make me crazy?
Does that make me crazy?
Does that make me crazy?
Possibly [radio version]
Probably [album version]

And I hope that you are having the time of your life
But think twice, that's my only advice

Come on now, who do you, who do you, who do you, who do you think you are,
Ha ha ha bless your soul
You really think you're in control

Well, I think you're crazy
I think you're crazy
I think you're crazy
Just like me

My heroes had the heart to lose their lives out on a limb
And all I remember is thinking, I want to be like them
Ever since I was little, ever since I was little it looked like fun
And it's no coincidence I've come
And I can die when I'm done

Maybe I'm crazy
Maybe you're crazy
Maybe we're crazy
Probably

Uh, uh

niedziela, 8 lutego 2009

Farfocle namiętności nasturcji i ćwoków

Z osobą Marcina Szczygielskiego spotkałam się czytając wywiad, który ukazał się z okazji rozdania Róż Gali 2008. Marcin Szczygielski wraz z Tomaszem Raczkiem zwyciężyli w kategorii Piękna Para. Oczywiście ze względu na popularność Tomasza Raczka słyszałam o jego wstępie do książki Szczygielskiego, w której bezpośrednio przyznał się do trwającego już niemal 15 lat związku z autorem. Wyznanie to choć nie było przypadkowe, niespodziewanie chyba dla obu panów odbiło się głośnym echem. Echo okazało się pozytywne, a nagroda tygodnika Gala - przyznawana przez czytelników - była kropką nad i, która potwierdziła, że była to dobra decyzja. Ale o Raczku i Szczygielskim oraz książce Berek napiszę innym razem (jak już ją przeczytam...)

O książce Nasturcje i ćwoki usłyszałam od koleżanki, która określiła ją jako zabawne czytadło. Przy okazji oddawania książek do biblioteki miejskiej zapytałam o nią, ale nie mieli, więc szczerze mówiąc zapomniałam i o książce i o jej autorze. Dopiero wspomniany wyżej wywiad przypomniał mi o niej, co zaowocowało zakupami na allegro. Użytkownicy tego serwisu dobrze wiedzą, że nie opłaca się kupować tylko jednej rzeczy, więc od razu do koszyka dołożyłam drugą książkę Farfocle namiętności, której fabuła jest kontynuacją Nasturcji i Ćwoków.

Wydawca określa książkę jako kryminał romantyczny: To humorystyczna historia sercowych perypetii stylistki jednego z popularnych kobiecych magazynów.
Rozczarowana ostatnim nieudanym związkiem bohaterka postanawia od tej pory kierować się w miłości rozumem, a nie sercem i starannie wybiera kolejnego kandydata. Jej wybór pada na mieszkającego za ścianą sąsiada. Dziewczyna razem ze swoją przyjaciółką starannie "rozpracowują" nieświadomego ich planów chłopaka, śledząc każdy jego krok.
Pech w tym, że kiedy już główna bohaterka dochodzi do wniosku, że jej wybór jest słuszny i przystępuje do działania, kandydat nie przejawia najmniejszych chęci do zawarcia bliższej znajomości. W dodatku na horyzoncie pojawia się poprzedni narzeczony, który usiłuje odzyskać serce dziewczyny. Jej życie zaczyna się komplikować, a jakby tego wszystkiego było mało przypadkowo wplątuje się w sensacyjną aferę, w której niebagatelną rolę odgrywa tajemniczy pustostan oraz pewien hydraulik.
Jak znaleźć na to wszystko czas i siły, kiedy praca zajmuje dwanaście godzin na dobę, a despotyczna szefowa zmusza do coraz bardziej karkołomnych wysiłków w zdobywaniu kolejnych "prezentów dla czytelniczek" dołączanych do pisma?


W drugiej części sytuacja głównej bohaterki komplikuje się jeszcze bardziej: Co robić, gdy orientujesz się, że twój chłopak flirtuje z innymi dziewczynami za pomocą internetu?
Że szuka wrażeń na wirtualnych randkach, a nawet zamieszcza tam swoje ogłoszenie ze zdjęciem? Czy zemsta to na pewno dobry pomysł? A może lepiej podszyć się pod spragnioną wrażeń internautkę i korespondować incognito... z własnym facetem? A przede wszystkim ? czy jesteś pewna, że rzeczywiście znasz tego, z kim dzielisz życie? Czy naprawdę wiesz kim on jest? [...]
Ta pełna humoru, a zarazem wzruszająca książka to współczesna opowieść o miłości, zdradzie w epoce internetu i dorastaniu, na które nigdy nie jest za późno.


Może nie jest to literatura najwyższych lotów, ale znalazłam kilka akapitów, które kazały zastanowić się nad życiem. Dodatkowo naprawdę bardzo miło spędziłam czas w pociągu przewracając kolejne strony powieści. Nie wiem jednak czy współpasażerowie równie miło spędzili podróż ze mną na siedzeniu obok rechoczącą bez przerwy...

sobota, 7 lutego 2009

Choco & chili


Zawsze śmieszyły mnie reklamy rozpływającej się w ustach czekolady o aksamitnym smaku. Aż do momentu, kiedy spróbowałam mlecznych pralinek Lindor firmy Lindt. Czekoladki rozpłynęły się w moich ustach, a na języku poczułam ich słodki, aksamitny smak... Od tej pory jestem wielką fanką słodyczy wyrabianych przez tą szwajcarską firmę, która może poszczycić się już prawie 160-letnią tradycją.

Przyznaję, że mam słabość do czekolady i do słodyczy ogólnie. Ale umiem również docenić smak, który w szczególny sposób dogodzi mojemu podniebieniu. Taki smak odkryłam w kolejnym produkcie Lindt. Pod wpływem kolegi, który wrócił niedawno z Ameryki Południowej postanowiłam spróbować czekolady z chili, o której wspominał w swoich opowieściach. Oczywiście on nie jadł tam szwajcarskich słodyczy, tylko te wyrabiane na miejscu, ale jego opowiadanie sprawiło, że pociekła mi ślinka na myśl o tym egzotycznym połączeniu czekolady z chili.

Oczywiście sięgnęłam po moją ulubioną markę, która jednocześnie jest jedną z niewielu dostępnych w polskich sklepach produkujących słodycze o takim smaku. Kupiłam gorzką czekoladę z chili z serii Excellence.
Spróbowałam... i znów się rozpłynęłam. Mnie samej trudno ubrać w słowa smak, który czułam trzymając na języku kostkę czekolady i pozwalając, żeby powoli roztapiała się w moich ustach. Na stronie internetowej firmy czekolada jest tak opisana:
Koneserzy czekolady, którzy spróbują Excellence Chili, poczują najpierw delikatny, zrównoważony smak kakao, a następnie wyjątkowy posmak korzenny, harmonijnie wpisujący się w smak główny. Czekolada Lindt z chili tworzy niezwykłe doznania zmysłowe. To najwyższej jakości czekolada o korzennym posmaku, wzbogacona szczyptą chili, które podkreśla wyraźny smak czarnej czekolady.

Co mogę dodać? Niebo w gębie po prostu...

czwartek, 5 lutego 2009

Le fils de l'homme


René Magritte to belgijski malarz surrealista, którego twórczość zajmuje niewątpliwie ważne miejsce w sztuce XX wieku. Jego obrazy - prawie idealnie, niemal fotograficznie odwzorowujące przedmioty czy miejsca - zaskakują, a niekiedy nawet szokują ujęciem rzeczywistości. Są połączeniem zwyczajnego, można powiedzieć codziennego realizmu i fantastycznej, tajemniczej bajkowości.

Moim ulubionym obrazem Magritte'a i chyba jednym z najbardziej znanych jest "Syn człowieczy". Obraz olejny namalowany w 1964r. przedstawia mężczyznę ubranego w garnitur, czerwony krawat i czarny melonik, którego twarz niemal w całości zasłonięta jest przez wiszące w powietrzu zielone jabłko i tylko pomiędzy listkami dostrzec można jedno oko. Mężczyzna pokazany na tle zachmurzonego nieba stoi przed murkiem, za którym widać rozciągające się aż po horyzont morze.

Trudno jednak doszukiwać się znaczenia poszczególnych elementów przedstawionych na obrazie. Wiadomo jedynie, że malowany był jako autoportret, a sam Magritte tak go skomentował:
At least it hides the face partly. Well, so you have the apparent face, the apple, hiding the visible but hidden, the face of the person. It's something that happens constantly. Everything we see hides another thing, we always want to see what is hidden by what we see. There is an interest in that which is hidden and which the visible does not show us. This interest can take the form of a quite intense feeling, a sort of conflict, one might say, between the visible that is hidden and the visible that is present.

Obraz ten od wielu lat porusza wyobraźnię twórców - czy to pisarzy, czy scenarzystów, już nawet nie wspominając o setkach wariacji malarskich czy graficznych na jego temat. W 1999r. powstał (rewelacyjny moim zdaniem!) film "Thomas Crown Affair" z Piercem Brosnanem w tytułowej roli, w którym wykorzystano motyw Syna człowieczego.



W Polsce twórczość Magritte'a doczekała się nawet gry komputerowej. Maricn M. Drews w ramach części praktycznej swojej pracy dyplomowej stworzył calkowicie darmową grę przygodową, której akcja rozgrywa się we Wrocławiu (dla mnie osobiście wybór Wrocławia dodaje grze specyficznego uroku) - lekko zmienionym przez surrealistyczne obiekty z obrazów malarza. Gra, która została stworzona jako pomoc edukacyjna, ma być dowodem na to, że można uczyć - bawiąc. W tym przypadku poznawanie dzieł słynnego malarza następuje poprzez wcielenie się w bohatera gry, który krok po kroku przemierza miasto rozwiązując kolejne zagadki. Przewodnikiem w grze jest właśnie postać Syna człowieczego.

niedziela, 1 lutego 2009

Матрёшка

Matrioszka (ros. матрёшка) to dla mnie kultowa rosyjska zabawka. Składa się z kilku drewnianych lalek o różnej wielkości, wydrążanych w środku. Każda z nich z wyjątkiem ostatniej jest przepołowiona, tak, aby można w nią było schować mniejszą. Lalki mają charakterystyczny opływowy kształt i zazwyczaj są kunsztownie, niekiedy nawet ręcznie pomalowane. Najczęściej przedstawiają kobiety ubrane w strój ludowy, stąd też wywodzi się ich nazwa - Matriona (zdrobniale Matrioszka) było niegdyś bardzo popularnym kobiecym imieniem w Rosji.

Pierwsza Matrioszka powstała pod koniec XIX wieku inspirowana lalkami japońskimi, jak również tworzonymi przez Karla Faberge'a jajkami, z których każde w swoim wnętrzu kryło małe, misternie wykonane dzieło sztuki jubilerskiej.
Matrioszki pokazane w 1900r. na Wystawie Światowej w Paryżu podbiły serca ludzi i od tej pory są masowo produkowane ciesząc się ogromną popularnością jako pamiątka z Rosji.

Dzisiaj Matrioszki możemy spotkać w różnych wydaniach - obok typowych babuszek, wyrabia się lalki przedstawiające znanych polityków, artystów czy nawet postacie historyczne. Fotografia powyżej pokazuje właśnie serię przywódców rosyjskich: największa lalka stanowi podobiznę Jelcyna, a kolejne Gorbaczowa, Breżniewa, Chruszczowa, Stalina, Lenina, Mikołaja II, Katarzynę Wielką, Piotra Wielkiego i Iwana Groźnego. Mogę się tylko domyślać, że ten zestaw został wykonany jeszcze przed wyborem Putina na prezydenta Rosji.

Matrioszki zawładnęły wyobraźnią ludzi i świetnie odnalazły się we współczesnej kulturze. Bezsprzecznie kojarzące się z Rosją są wykorzystywane do promocji kraju w różnych dziedzinach. W ubiegłym roku Vogue z okazji 10. rocznicy ukazywania się na rynku rosyjskim, poprosił znanych projektantów o przyozdobienie lalek zgodnie z najnowszymi trendami mody. 31 lalek o charakterystycznym, aczkolwiek nieco odchudzonym kształcie, zostało sprzedanych na aukcji charytatywnej, z której dochód - prawie milion dolarów - przekazano fundacji opiekującej się sierotami w Rosji.

Galeria wszystkich lalek

Dzisiaj pomysł lalek Matrioszek jest wykorzystywany w przeróżny sposób. Z wielkim rozbawieniem oglądałam komplet przedstawiający bohaterów Gwiezdnych Wojen, składający się z 18 figurek podzielonych na sześć zestawów. Wśród nich znajdują się m.in. laleczki przedstawiające Dartha Vadera > Anakina Skywalkera > małego Anakina, czy Imperatora Palpatine > Hrabiego Dooku > Darth Maul'a. Matrioszki Star Wars mogą stanowić fantastyczny prezent dla fana serii. Śmieszne i totalnie niepraktyczne.