sobota, 31 stycznia 2009

Marzi

Marzena Sowa urodziła się w 1979r. w Stalowej Woli. Tam dorastała i stamtąd przeprowadziła się do Krakowa studiować filologię romańską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po trzecim roku wyjechała do Francji, gdzie ukończyła studia na Uniwersytecie Michel de Montaigne w Bordeaux. We Francji poznała Sylviana Savoia - fotografa, który w późniejszym czasie stał się autorem rysunków do komiksu o Marzi.

Jak sama twierdzi wyjazd do Francji pozwolił jej na zdystansowanie się do polskiej rzeczywistości, tak odmiennej od tej, którą zobaczyła na miejscu. Również wspomnienia z dzieciństwie z nowej perspektywy zaczęły wyglądać zupełnie inaczej. Historie o życiu w Polsce lat 80-tych, które Marzena opowiadała Sylvianowi, ten przyjmował z pewnym niedowierzaniem. Słuchając, próbował sobie wyobrazić tę egzotyczną dla niego komunistyczną rzeczywistość, a wyobrażenia przenosił na papier w szkicach.

To właśnie Sylvian namówił Marzenę na spisanie tych opowieści - "dla wnuków". I tak powstał pamiętnik pełen historii z życia małej Marzeny. O karpiu pływającym w wannie przed świętami, o zabawach w windzie, o wakacjach u rodziny na wsi, o teleranku i kolejkach w sklepach. Savoia przeczytał pamiętnik i pomyślał, że stanowi on dobry materiał na książkę. Postanowił zaryzykować i stworzył rysunki do dwóch historii, a następnie wysłał je do wydawnictwa. Projekt został przyjęty i to był początek powstania komiksu o Marzi.

Praca nad komiksem dla obojga jest wielką frajdą, ale też ciężką pracą. Sylvianowi, który do tej pory rysował komiksy realistyczne, Marzi dała możliwość zmiany kreski na bardziej karykaturalną i ekspresywną. Realizm został jednak zachowany w szczegółach - wyglądzie przedmiotów codziennego użytku, takich jak pralka Frania, czy nawet pudełko zapałek z charakterystycznym motylem. Oboje dbali również o oddanie wyglądu miasta, takiego jakim zapamiętała go Marzena. Pomogły im w tym zdjęcia wyszukiwane w internecie, ale odbyli też wycieczkę do Polski, żeby Sylvian mógł "naocznie" poznać miejsca, gdzie dzieją się opisywane historie.

Do tej pory powstały trzy tomy komiksu, choć w Polsce ukazały się dopiero dwa (wydawnictwo Egmont). Marzena i Sylvian pracują nad kolejnymi. W zamyśle historia małej Marzi ma obejmować pięć książek. Być może jej późniejsze doświadczenia - nauka w liceum, pójście na studia i wyjazd do Francji zostaną przedstawione w kolejnych trzech tomach.

Dzieci i ryby głosu nie mają
Pierwszy tom opowieści o Marzi zawiera kilkanaście historii o rzeczywistości w Polsce epoki PRL-u widzianej oczami kilkuletniej dziewczynki. Nie ma tu oceniania wydarzeń, czy ludzi, jest tylko opis zwyczajnego życia - zabaw z koleżankami, przygotowania do świąt, czy wakacji na wsi, a wszystko na tle wydarzeń, które mała dziewczynka zauważa, choć może nie rozumie do końca ich znaczenia - jak pielgrzymka Papieża, czy pojawienie się czołgów na ulicach.



Hałasy dużych miast
Drugi tom przygód Marzi - już troszkę starszej. Książka moim zdaniem smutniejsza od poprzedniej części. Opisuje dzieciństwo dziewczynki w Polsce, w której powoli zaczyna być słychać echa niezadowolenia z tego, co się dzieje. Oczywiście Marzi nie ocenia tego, nie moralizuje. Tylko słucha rozmów dorosłych pełnych niezrozumianych słów takich jak samodzielna struktura, nielegalny, czy strefa wpływów. Nie może spać, kiedy tato nie wraca wieczorem po pracy do domu, a mama w rozmowie z sąsiadką mówi o buncie. Obok tych historii znajdujemy również inne - o rowerowej wyprawie na grzyby, o koleżance, która miała pachnące kredki czy rodzinnym oglądaniu "Niewolnicy Isaury" w telewizji.

Komiksowa Sowa

czwartek, 29 stycznia 2009

Rezerwat

Zaprasiamy na Pragie...

Debiut reżyserski Łukasza Palkowskiego z 2007r. Umknął mi w tamtym czasie, choć oczywiście słyszałam o nim, z racji nagrody, którą otrzymał na XXXII FPFF w Gdyni. Przypomniałam sobie o nim czytając wywiad z Sonią Bohosiewicz zamieszczony w jednej z tzw. górnopółkowych gazet.

Żaden film już dawno tak mnie nie wzruszył. Historia młodego fotografa - w tej roli Marcin Kwaśny - który raczej z przymusu niż z własnego wyboru przeprowadza się do mieszkania w starej kamienicy na warszawskiej Pradze. Kamienica i jej okolica jest jak tytułowy rezerwat, w którym spotyka (nie)zwyczajnych ludzi. Na początku jako obserwator - dokumentalista tego niezwykłego miejsca, z czasem zaczyna być jego częścią, a codzienność sąsiadów powoli staje się również jego własną. Historia opowiedziana bez zbędnej tkliwości, a mimo tego porusza, przyciąga, zaczarowuje.

środa, 28 stycznia 2009

A to przez maialinę

.................................................................................


"Właśnie dowiaduję się, że konwalia zawiera alkaloid: maialinę. Cóż za miła wiadomość. Maialina. I miłość musi zawierać w sobie ją, wziąwszy pod uwagę, że maialina jest w smaku podobno gorzka.

.................................................................................

Po dłuższej chwili wdychania zapachu konwalii odsuwamy ją ,gdyż otwiera nam się zbyt natarczywy raj.
I miłość bywa dla tych samych powodów daleko odsuwana.
A to przez - maialinę."


Maria Pawlikowska-Jasnorzewska Szkicownik poetycki (1939)

poniedziałek, 26 stycznia 2009

La sombra del viento


Książkę Carlosa Ruiza Zafona "Cień wiatru" widziałam na wystawie prawie każdej mijanej księgarni. Trochę z przekory postanowiłam jej nie kupować, przekonana, że bestsellerami stają się niekoniecznie te książki, które powinny, ale te, na które akurat jest moda. Ludzie kupują je, przeglądają i nieczytane stawiają na półce. Bo ładnie tam wygląda. Niemniej jednak postanowiłam sprezentować ją siostrze na gwiazdkę z myślą, że może kiedyś sama przekonam się, ile ta książka jest warta.

Nim to się stało, w moje ręce trafił audiobook. Przez cztery dni dzięki pięknemu czytaniu Andrzeja Mastalerza wraz z Danielem Sempere błądziłam ulicami XX-wiecznej Barcelony, wraz z nim poszukiwałam jakichkolwiek informacji o dawno zapomnianych książkach Juliana Caraxa i tak jak Daniel zachwycałam się śliczną Beą.
Książka mnie uwiodła. Całkowicie i niespodziewanie. Słuchałam jej w pociągu, w drodze do pracy, w wannie i wieczorem przed snem leżąc już w łóżku. Nie myślałam, że spodoba mi się "słuchanie" książek. Zawsze wydawało mi się to upośledzeniem wyobraźni, która w tym przypadku zostaje zdominowana przez interpretację lektora. Nic podobnego. Pan Mastalerz nie przeszkadzał mi w poznawaniu tej pięknej historii, mogę nawet powiedzieć, że jego ciepły głos dodał jej uroku.


Papierowe zauroczenie. Ciekawy artykuł o Zafonie i nie tylko...

niedziela, 18 stycznia 2009

Yerkaland


Jacek Yerka (wł. Jacek Kowalski) urodził się w 1952r. w Toruniu. Podobnie jak jego rodzice skończył Wydział Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
Sam o sobie:
Przyszedłem na świat obciążony dziedzicznie i to podwójnie. Moje najwcześniejsze wspomnienia łączą się z zapachami farb, tuszy, papieru, gumek do mazania i pędzli.

W artystycznej współpracy rodziców, to ojciec był nosicielem dobrych pomysłów, a mama bardzo perfekcyjnym wykonawcą. Na szczęście, odziedziczyłem po rodzicach ich jasne strony, przynajmniej na polu sztuki.

Najważniejszą dla mnie osobą w dzieciństwie była mama ojca - Wanda.
Całe życie nazywałem ją babunią. Spędziłem w jej mieszkaniu i na wspólnych spacerach po lesie najpiękniejsze chwile dzieciństwa. Babunia miała złote serce i anielską cierpliwość i nigdy na mnie nie podniosła głosu.
W przeciwieństwie do niej, dziadek Jachu, jak go nazywaliśmy, był apodyktycznym cholerykiem i nie znosił sprzeciwu.

Kiedyś wypełniał chyba księgi rachunkowe, a ja, dwulatek, koniecznie chciałem mu pokazać, że już potrafię narysować auto, oczywiście na tych księgach. Krzyknął wtedy na mnie niegramatycznie - "nie rysowaj!", za co traktowałem go już z dystansem do końca życia.

Jako nadwrażliwe dziecko, miałem od początku kłopoty w kontaktach z otoczeniem i rówieśnikami. Nienawidziłem wychodzenia na podwórko. Siadałem z ołówkiem i zagłębiałem się w inną rzeczywistość. Niewiele wtedy malowałem, za to uwielbiałem rysować i rzeźbić.
Palce miałem zawsze pocięte ostrym nożykiem, z którym się nie rozstawałem. To była moja ucieczka od szarej, a czasem przerażającej rzeczywistości; rysunki, setki rysunków i małe rzeźby: łódki, głowy, postacie, fantastyczne maski.

Koszmar, jakim była dla mnie szkoła, przeżyłem po części dlatego, że nauczyciele pozwalali mi rzeźbić nawet na lekcjach; sprawdziwszy uprzednio, że mam podzielność uwagi i dokładnie wiem w każdej chwili, o czym mówią.
W liceum natomiast stałem się nietykalny, gdy najgorszym zbirom klasowym zrobiłem udane portrety długopisem.

Nie chciałem być artystą, jak rodzice. Myślałem o astronomii lub medycynie. Dopiero rok przed maturą wziąłem pierwszy raz farby olejne do ręki i zacząłem się przebijać przez tajemniczy świat kolorów.


Jeszcze przed studiami przećwiczyłem w praktyce wszystkie kierunki współczesnego malarstwa od impresjonizmu do abstrakcji. Chwilę zafascynowałem się Cezannem, namalowałem stos akwareli w stylu Paula Klee i już na pierwszym roku studiów stwierdziłem, że jedyną rzeczą, która mnie bez przerwy fascynuje, nakręca i inspiruje, jest XV-wieczne niderlandzkie malarstwo tablicowe. To był taki mój wzorzec z Sevres, do którego przez lata starałem się porównywać moje obrazy.

Oczywiście, na malarstwie gorąco mnie namawiano, żebym malował zupełnie inaczej, w rezultacie z malarstwa miałem trójkę. Wybrałem więc jako specjalizację grafikę warsztatową.
Nieodżałowany prof. Edmund Piotrowicz po pierwszej korekcie powiedział mi, że całkowicie się ze mną nie zgadza , ale o coś mi chodzi więc daje mi zupełnie wolną rękę ; i rzeczywiście, korekt już więcej nie miałem i czułem się trochę jak na bardzo pracowitym , trzyletnim plenerze - realizowałem swoje senne wizje w technice miedziorytu, z dokładnością i w stylu Durera.


Na studiach prowadziłem podwójne życie artystyczne - z jednej strony zajęcia, projekty, zaliczenia, plakaty na różne konkursy, a z drugiej codziennie wieczorem kilka godzin nad następnym obrazem pokazywanym tylko rodzinie i przyjaciołom.

Plakaty to odrębny etap w moim życiu. Przypadkowo, na drugim roku studiów, odkryto u mnie dar robienia trafionych w sedno plakatów, co w połączeniu z perfekcyjną techniką owocowało licznymi sukcesami na krajowych i międzynarodowych konkursach.
Za pierwszy zrobiony w życiu plakat (l nagroda w konkursie z okazji 50-lecia Polskiego Związku Łowieckiego w 1972r.), kupiłem sobie największe jakie można było w 1972 roku, albumy Durera i Boscha.
Za jeden z ostatnich (l nagroda na międzynarodowym konkursie w Mediolanie promującym rozwój publicznego transportu w 1980r.) mieszkanie i dobry samochód.
Z zamawianych plakatów i nagród w różnych konkursach, utrzymywałem się do 1980 roku, jednocześnie w wolnych chwilach malując swoje sny i wspomnienia z dzieciństwa.


Spotkanie Grażyny Hase i jej galerii wciągnęło mnie bez reszty w malarstwo. I tak też trwa do dzisiejszego dnia, niezależnie od życiowych kryzysów, zmian i zawirowań.
Po galerii Grażyny Hase związałem się z galerią sióstr Wahl.
Od 1991 roku moim agentem została Elżbieta Lavastre z Francji, a od 1994 związałem się z Morpheus Gallery w Beverly Hills i Jamesem Cowanem, wydawcą moich albumów.
W latach 1998-2002 wystawiałem w Galerii SD w Panoramie, a obecnie współpracuję z Domem Aukcyjnym Agra-art i Konradem Szukalskim jako jedynym agentem i przedstawicielem.

W 1996 roku za namową Andrzeja Ważnego zacząłem robić również pastele.

Wyłomem w monotonii pracy nad kolejnymi obrazami okazała się propozycja z Hollywood.
Producent Renę Daalder zakupił prawa do 50 piosenek Beatlesów l po odkryciu albumów z moimi obrazami uznał, że trzeba to połączyć w filmie science-fiction "Strawberry Fields". Brałem udział w początkowej fazie produkcji filmu projektując postacie, organiczne maszyny-potwory i nierealne pejzaże . Odpryskiem tej pracy są obrazy i pastele: Poprzez wszechświat, Plaża techno, Stworzenie życia, Przerwany piknik.


Największym moim źródłem inspiracji zawsze były, są i będą przeżycia ze wczesnego dzieciństwa - tamte miejsca, nastroje, nawet zapachy i technika z lat 50-tych: Pomiędzy niebem i piekłem, Atak o poranku, Lato w mieście, Kolej na poziomki, Łazienka oceaniczna, Raj w podwórzu, Halloween - to tylko przykłady.

Osobna grupa obrazów jest inspirowana snami - New Age Manhattan, Metropolis, Przeprowadzka, Sonet, Drzewko poziomkowe , Zawrót głowy, Król borowik, Katedra ,Dom nad wodospadem, Sen nocy letniej, Nauka pływania, Stworzenie wody, Ślepa uliczka.

Pobyt na wsi w różnych częściach Polski zaowocował całą grupą "rustykalnych" obrazów - Pogoda pod bzem, Amok żniwny, Przesyłka expresowa, Pod pejzażem , Zazdrość, Kosmiczna stodoła, Przygoda na wakacjach, Ursus Zwyciezca, Polny kredens, Pełna miska, itp
.


Tekst pochodzi ze strony Yerkaland

sobota, 10 stycznia 2009

Wszyscy mężczyźni mojego kota


Notka z okładki:
Ada ma 32 lata, albo 33, albo... A zresztą, która kobieta po osiemnastce zwraca uwagę na takie błahostki? Wiadomo na pewno, że ma kota, który nie może jej wybaczyć tego, że niegdyś go wykastrowała, kot zaś ma uczulenie na mężczyzn. Nie da się też ukryć, że Ada zwymiotowała na szefa, kiedy ten wyrzucał ją z pracy, no i trafiają jej się sami wybrakowani faceci. Nic dziwnego: w dzisiejszym świecie trudno znaleźć interesującego mężczyznę, który byłby hetero, a przy okazji jeszcze należał do zagrożonego wyginięciem gatunku singli.

Wszyscy mężczyźni mojego kota to przezabawna powieść o młodych ludziach, którzy w nietypowy sposób próbują zrobić coś ze swoim życiem. Nie jest to łatwe, szczególnie w „Krakówku - imprezowej stolicy Polski”, gdzie wszystkie drogi prowadzą od knajpy do knajpy (z przerwą na zapiekankę), a ciężki kac utrudnia zrozumienie bełkotu szefa.

Masz dość mdłych powieści o łzawych romansach i dziewicach po czterdziestce? Witamy w klubie...


Książkę połknęłam jednym kęsem. Zabawna, urocza, pełna optymizmu.
Zainteresowanym polecam blog Ady.

wtorek, 6 stycznia 2009

Uwielbiam!


Mój prezent gwiazdkowy pachnie jaśminem. To moje ukochane perfumy J'adore Christiana Diora.

Zapach J'adore jest stosunkowo młody, ponieważ został stworzony przez Calice Becker w 1999 roku. Wylansowany na koniec wieku, miał być podsumowaniem dotychczasowych stylów w perfumiarstwie, swoistym zwieńczeniem wizerunku kobiecości. Woda jest uosobieniem elegancji i delikatności oraz dbałości o szczegóły, charakteryzujące Dior Haute Couture.
Ten owocowo-kwiatowy zapach został stworzony dla kobiet pełnych uroku, spontaniczności i humoru. Jest obietnicą zmysłowości, pożądania i ukrytych tajemnic...
Nuta głowy: bergamotka, melon, brzoskwinia, gruszka, jaśmin, mandarynka, liście bluszczu. Nuta serca: magnolia, fiołek, frezja, róża, konwalia, orchidea, kapryfolium. Nuta bazy: śliwka damasceńska, czarna porzeczka, drzewo amarantowe, drzewo cedrowe, cynamon, wanilia, piżmo.

To, co mnie urzeka w J'adore to nie tylko jego zapach, który uwielbiam czuć na swojej skórze, ale też flakon, który stojąc na półce obok łóżka cieszy oko swoim wyrafinowanym kształtem. Flakon został zaprojektowany przez Hervé Van Der Straeten'a, który w subtelny sposób połączył ze sobą starożytny kształt amfory, czyli naczynia, w którym w odległej przeszłości przechowywano perfumy oraz opływowość kobiecego ciała. Nakrętka z charakterystycznymi złotymi pierścieniami nawiązuje do naszyjników projektowanych przez Johna Galliano, dyrektora artystycznego domu mody Dior, choć inspiracją do jej stworzenia były długie, oplecione złotymi obręczami szyje kobiet z jednej z tajlandzkich wiosek.