niedziela, 27 maja 2012

Książkowa niedziela XXI: "Zmorojewo" J. Żulczyk

Tytuł: Zmorojewo
Autor: Jakub Żulczyk
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 26 stycznia 2011


Moje przywiązanie do bajek i fantastyki ma bezdyskusyjne przełożenie na dobór lektur. Tym razem sięgnęłam po rodzimego autora młodego pokolenia (ha! kolega Żulczyk jest zaledwie rok młodszy ode mnie i ma już na swoim koncie 5 powieści! zazdrość!). Moim wyborem była książka dla młodzieży (jak sądzę, gdyż głównym bohaterem jest 15-letni Tytus Grójecki) pt. Zmorojewo

Zmorojewo to zbudowane dawno temu przez Jana Twardowskiego czarodziejskie miasto, stworzone po to, aby bronić mieszkańców Głuszyc i nie tylko przed działaniem złych mocy. W Głuszycach m.in. mieszkają dziadkowie Tytusa, do których ten ostatni zostaje wysłany na całe lato przez swoich rodziców. Początkowo wyjazd, który jawi się Tytusowi wygnaniem na zadupie, po kilku dniach przekształca się w wakacje życia ze względu na pojawienie się na scenie 16-letniej Anki, w której Tytus zakochuje się niemal natychmiast. Trochę z ciekawości, a trochę, żeby zaimponować dziewczynie, Tytus zabiera Ankę na wycieczkę do Kolonii Głuszyce, miejsca gdzie według lokalnych legend mieści się nawiedzony dom. Na miejscu okazuje się, że nie jest to tylko legenda, a sam dom stanowi bramę łącząca Zmorojewo z realnym światem. Tytus, Anka i mieszkańcy Głuszyc zostają świadkami walki rozgrywającej się pomiędzy siłami dobra i zła. Tytus niespodziewanie dla samego siebie staje się centrum tej walki. Na jaw wychodzi prawda o jego pochodzeniu i uaktywniają się jego zdolności, o których nie miał wcześniej zielonego pojęcia.

Książka nie należy może do literatury najwyższych lotów, ale na pewno jest ciekawą pozycją, zwłaszcza dla nastoletniego czytelnika. Dla mnie, której w ostatnich miesiącach istota szara mózgu zamienia się w mash potatoes – również. Bez obrazy dla książki oczywiście, bo ta napisana jest z pomysłem, wykorzystująca motywy kilku dobrze znanych nam baśni i legend, wciągająca. Z ciekawością sięgnę po jej kontynuację Świątynia. 6/10

niedziela, 20 maja 2012

Książkowa niedziela XX: "Na fejsie z moim synem" J.L. Wiśniewski

Tytuł: Na fejsie z moim synem
Autor: Janusz L. Wiśniewski
Wydawnictwo: Wielka Litera
Data wydania: 08 lutego 2012

Ponoć z twórczością Janusza L. Wiśniewskiego jest jak z Marimte - albo się ją kocha, albo nienawidzi. O ile Marmite nie znoszę  tak do Wiśniewskiego mam stosunek ambiwalentny. Czytałam kilka jego książek, które uważam za naprawdę dobre i ważne, które zrobiły na mnie pozytywne wrażenie i wniosły dużo do mojej wiedzy i postrzegania pewnych spraw, ale również i takie, które uważam za bardzo słabiutkie  żeby nie powiedzieć, wręcz grafomańskie. W przypadku Na fejsie z moim synem mam również mieszane uczucia...

Książka nie jest zła. Napisana lekkim językiem, pełna anegdotek i opowiadań o historii słowami osoby, która nie tylko o nich słyszała, ale prawie na pewno była ich świadkiem. Zdecydowanie zabawna i bez większego zadęcia, pomimo, iż porusza różne, czasami nawet najcięższe tematy z dziedziny filozofii, religii czy etyki. W zasadzie nie miałabym tej książce nic do zarzucenia, gdyby nie współautorka i jednocześnie narratorka powieści - Irena Wiśniewska, nieżyjąca (i pisząca z piekła) matka JL Wiśniewskiego.

Nie podszedł mi ten format kompletnie. Pisanie wiadomości na fejsbuku do własnego syna i to prosto z zaświatów. Nie wiem, czy Wiśniewski, chciał być nowoczesny i up-to-date, bo przecież fb jest teraz wszędzie, wystarczy lodówkę otworzyć..., ale mam wrażenie, że wykorzystywanie Matki autora jest dalece nie na miejscu. Z przykrością stwierdzam, że w przypadku tej książki format zaważył na ocenie treści dosyć mocno. 5/10

5/10

niedziela, 6 maja 2012

Książkowa niedziela XVIII: "Przepowiednia" D. Koontz

Tytuł: Przepowiednia
Autor: Dean Koontz
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 01 stycznia 2006

Nie bardzo ciągnęło mnie do książek Koontza, bo nie przepadam za thillerami. Chociaż wszyscy, którzy znają moje uwielbienie dla prozy Jonathana Carrolla będą pewnie tym stwierdzeniem zdziwieni. Carroll ma w sobie coś metafizycznego, z jednej strony dobrze wiem, że to, co opisuje nie ma prawa zdarzyć sie w normalnym życiu, a z drugiej - niekiedy mocno pragnę wierzyć, że jest to możliwe.

Jednak w Przepowiedni Koontza również znalazlam odrobinę tej magii, co sprawilo mi miła niespodziankę, zwłaszcza, że było to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora. Jak widać, ostatnio moje "pierwsze razy" są wyjątkowo przyjemne.

Magia Koontza w tej książce nie jest jednak miłą magią. Jej moc zaczyna dzialać w dniu, w którym przychodzi na świat maleńki Jimmy Tuck. Jimmy rodzi się, ale kilka minut wcześniej w tym samym szpitalu, kilka sal dalej, umiera jego dziadek. Smutny zbieg wydarzeń. Niesamowity w dodatku, bo tuż przed śmiercią dziadek Jimmego jakby w transie, podaje że szczegółami wzrost, wagę oraz znaki szczególne dziecka, które za chwilę ma się urodzić. Dyktuje również pielegniarzowi pięć strasznych dat, które w życiu Jimmiego będą miały wyjątkowe znaczenie.

Akcja powieści krąży właśnie wokół tych pięciu okropnych dni, w których Jimmy niemal traci życie, rodzinę, majątek, ale przede wszystkim nadzieję na poprawę losu. W międzyczasie tych niefortunnych wydarzeń na jaw wychodzi straszna prawda o jego pochodzeniu, co jednak nie załamuje naszego bohatera, ale daje mu szansę na poprawę zdrowia jego małej córki.

Koontz oparł swoją książkę na przesłaniu, że nasz los jest z góry zdeterminowany. Rodzimy się z odgórnie przypisanym planem, który bezwiednie realizujemy każdego kolejnego dnia swojego życia. Jedyne, o czym możemy decydować, to to, jak przyjmujemy to, co nas dotyka. Poddajemy się, czy walczymy z przeciwnościami? Żyjemy zgodnie z planem, czy pomimo niego?

Przepowiednia kończy się miłym akcentem, który daje czytelnikowi nadzieje na to, że los wybiera nas na swoje ofiary, ale czasem bez szczególnego powodu daje nam również szansę na zostanie jego wybrancem. 7/10