poniedziałek, 30 stycznia 2012

Midnight in Paris

Wczoraj miałam okazję obejrzeć film, na który ostrzyłam sobie zęby już od dłuższego czasu – najnowsze dzieło Woodego Allena O północy w Paryżu. Ludzie, którzy dobrze mnie znają, wiedzą, że do kina chadzam sporadycznie i tylko na filmy „z efektami”, bo tylko takie filmy wg mnie wymagają oglądania na dużym ekranie. Cała reszta o wiele lepiej smakuje w zaciszu domowym, bez chichoczących idiotek lub kolesi nerwowo żujących gumę i stukających czubkami butów o mój fotel. Zamiast tego wolę wygodną kanapę, ciepły kocyk, aromatyczną herbatę i paczkę misio-żelków. Z okazji diety tym razem obeszło się bez żelków.

Wracając jednak do tematu, długo czekałam aż film pojawi się na dvd i stało się niedługo po tym, jak ogłoszono, że O pólnocy w Paryżu zostało nominowane do Oscara 2012 aż w czterech kategoriach: najlepszy film, scenariusz oryginalny, reżyseria i scenografia. Po obejrzeniu filmu, mogę powiedzieć, że zdecydowanie zasługuje na Oscara za scenografię – Paryż po prostu olśniewa. Ten współczesny, ten z lat dwudziestych XX w., a nawet na chwilę ten z La Belle Époque. Brukowane uliczki, latarnie, mosty nad Sekwaną i małe kramiki – to wszystko sprawia, że ma się ochotę uciec do Paryża natychmiast. Zwłaszcza do Paryża sprzed niemal wieku, gdzie na przyjęciu lub w zadymionym klubie można było spotkać Ernesta Hemingwaya (Corey Stoll), Scotta Fitzgeralda (Tom Hiddleston), Salvadora Dali (Adrien Brody), Pabla Picassa (Marcial Di Fonzo Bo), czy Gertrude Stein (Kathy Bates).

Paryż lat 20’ zeszłego stulecia, to dla Gila Pendera (świetny Owen Wilson) to miejsce i czas, do którego najchętniej cofnąłby się, gdyby miał taką możliwość. Niespodziewanie, pewnego wieczoru, dokładnie kiedy wybija północ, taka okazja się nadarza. Gil przenosi się w czasie i poznaje wszystkich pisarzy, których szczerze podziwia: Hemingwaya, Fitzgeralda i T.S. Eliota, a także Stein, która zgadza się przeczytać i zrecenzować rękopis jego książki. W tym barwnym towarzystwie nie brakuje również Picassa i Dali, Cola Portera i Luisa Buñuel. Jest również piękna Adriana (Marion Cotillard), muza paryskiego półświatku artystycznego, a później samego Gila.

Jak na Allena przystało, film jest przegadany, ale to właśnie w nim cenię. Owen Wilson przypomina mi Allena z jego wcześniejszych filmów – podobna gestykulacja, sposób wyrażania się no i oczywiście sama kreacja lekko zagubionego, niepewnego siebie mężczyzny. Uważam, że grana przez niego postać jest przeurocza. Nagromadzenie znanych hollywoodzkim nazwisk dodatkowo dodaje filmowi smaczku, nie z powodu samych nazwisk oczywiście, ale wspaniałej gry aktorskiej. Adrien Brody w epizodycznej raczej roli Salvadora Dali po prostu wymiata, a Carla Bruni wcielająca się w przewodniczkę wycieczek, którą Gil prosi o przetłumaczenie prywatnego pamiętnika Adriany stanowi istną wisienkę na szczycie tego wyśmienitego tortu. Fantastyczny film wprawiający w dobry humor, a przy okazji również utwierdzający w przekonaniu, że Jeana-Paula Sartre miał rację, kiedy twierdził, że być może istnieją czasy piękniejsze, ale te są nasze. Równie piękne.

niedziela, 29 stycznia 2012

Książkowa niedziela IV: "Taksim" A. Stasiuk

Tytuł: Taksim
Autor: Andrzej Stasiuk
Wydawnictwo: Wydawnictwo Czarne
Data wydania: 29 września 2009

Co to jest Taksim? Aż do momentu sięgnięcia po książkę nie wiedziałam, że jest to nazwa największego placu w Stambule – dawnej stolicy Turcji. Jedno z najruchliwszych miejsc w mieście, stanowi nie tylko ważny węzeł komunikacyjny, ale przede wszystkim jest centrum handlu miejskiego i rozrywki. Dlaczego Stasiuk wybrał akurat jego nazwę na tytuł tej książki? "Taksim" to jest najbardziej europejska część Stambułu. Tak też się ten słynny plac w Stambule nazywa. I tam po prostu dojeżdżają bohaterowie powieści. Są tam dosłownie godzinę, a potem wracają. To takie miejsce, gdzie kończy się książka. Szukałem nazwy, i… zawsze mam problemy ze znalezieniem nazwy dla książki. I przyszedł “Taksim”. Przynajmniej ładnie się z taksówką kojarzy.*

Książka kończy się w Stambule, ale zaczyna zupełnie gdzie indziej. W sennym po PGR-owskim polskim mieście południowej Polski, które powoli umiera w samotności, bo jego mieszkańcy uciekają z niego w poszukiwaniu lepszego życia. Ale od neurozy pańczyźnianej uciec się nie da, o czym przekonują się główni bohaterowie książki – Władek i Paweł, których niemal całe życie składa się na podróże starym ducato przez miasta i miasteczka nie tylko Polski, ale niemal całego bloku wschodniego. Handlują czym się da i gdzie się da, z jednego interesu gładko prześlizgują się w następny, palą tanie papierosy, piją jeszcze tańszą wódkę i z pełną pokorą przyjmują to, co ich spotyka. Mało tego, z tej niby nieprzyjaznej, ciężkiej rzeczywistości umieją wyciągnąć wspaniałe rzeczy – przyjaźń, która dosłownie nie zna granic, miłość w rdzewiejącym wesołym miasteczku, a przede wszystkim niezłomna nadzieja dnia codziennego. Stasiuk tą właśnie nadzieję jak chleb powszedni stawia przed czytelnikiem i każe gryźć zaraz po wypiciu łyka gorzkiej biedy komunistycznej i dźwigającej się z komunizmu Polski.

Taksim, to moje pierwsze spotkanie z prozą Stasiuka. Pierwsze i na pewno nie ostatnie. Książkę przesłuchałam w 2 dni, a historia czytana głosem Mirosława Baki porwała mnie całkowicie. Nie wiem, czy sprawiła to moja osobista tęsknota za domem, za łąkami i polami małopolski, za sąsiadką, której indyki swoim gulgotaniem budziły mnie w lecie, i gdzie wystarczyło wyjść do ogrodu, żeby nazrywać zielonego groszku, ta tęsknotą, która szczególnie odczuwam szczególnie teraz, zimą w Londynie; czy może było to zupełnie coś innego… Nie obchodzi mnie to jednak. Książką, nad którą autor spędził ponoć 10 lat, jestem szczerze zachwycona, choć trudno mi napisać "polecam każdemu". Na pewno jednak tym, którzy wciąż na nowo piszą dziennik własnej drogi. 9/10

--------------
* Co tu gadać - wywiad Macieja Topolskiego z Andrzejem Stasiukiem
** Photo by Ole1981 on Flickr

sobota, 28 stycznia 2012

From enchantment to down

Thomas Czarnecki, to pomimo polsko brzmiącego nazwiska, młody francuski fotograf (ur. 1963r.) mieszkający i pracujący w Paryżu. Jest członkiem powstałej w 2006 roku grupy artystycznej Mustribe. From enchantment to down to seria zdjęć kobiet stylizowanych na bohaterki słodkich kreskówek Disney’a, którym jednak nie było pisane happily ever after. Czarnecki w ciekawy sposób przedstawił kontrast pomiędzy bajkowymi historiami, a brutalną rzeczywistością. Cukierkowe kolory ubrań bohaterek na tle raczej obskurnych i nieprzyjaznych miejsc dodatkowo potęgują ten dysonans. Mistrzowska kompozycja!

Happy End - The little Red Riding Hood

My sweet Prince - Snow White

Just a Trap - Alice

Naughty Girl - Sleeping beauty

Too Fast - Cinderella

On the other shore - The little Mermaid

One last wish - Jasmine

Not so Romantic - The beauty and the beast

One more Trophy - Pocahontas

niedziela, 22 stycznia 2012

Książkowa niedziela III: "Królowe. Sześć żon Henryka VIII" D. Starkey

Tytuł: Królowe. Sześć żon Henryka VIII
Autor: David Starkey
Wydawnictwo: Rebis Dom Wydawniczy
Data wydania: 08 grudnia 2004 (pl)

Z zasady nie lubię książek historycznych, ponieważ o przeczytanych faktach zapominam juz dwa dni po odłożeniu książki. Niemniej historię Anglii, z dużym naciskiem na XV i XVI wiek uwielbiam ze względu na fascynującą postać króla Henryka VII, a także jego sześciu żon i dwóch wspaniałych córek. Moja miłość do książek opisujących dzieje Albionu miała początek pewnego deszczowego popołudnia w bibliotece miejskiej, kiedy sięgnęłam po Ryszarda Lwie Serce autorstwa Georga Bidwella. Zakochałam się i w stylu pisania brytyjskiego autora, jak i w polskim tłumaczeniu tych książek przez jego żonę Annę. Przede wszystkim jednak zakochałam się w historii Wielkiej Brytanii. Jako trzynastolatka marzyłam o podróży do Anglii, nie wiedząc wtedy jeszcze, że 15 lat później wybiorę ten kraj na swoją druga ojczyznę. Choć może już wtedy cos przeczuwałam?

Bez względu jednak na osobiste wtręty, w ostatnim tygodniu sięgnęłam po książkę Davida Starkey's , brytyjskiego profesora historii, specjalizującego się w dynastii Tudorów. Starkey napisał ponad dwadzieścia książek dotyczących historii Anglii, większość z nich dotyczy króla Henryka VIII. I nie można się temu dziwić, ponieważ władca ten był i nadal jest uważany za jedną z najbarwniejszych postaci w historii nie tylko Wielkiej Brytanii, ale i całej Europy. Czytając Królowe. Sześć żon Henryka VII można odnieść wrażenie, że wszystkie jego działania związane były z kobietami, które kochał, których pożądał i których nienawidził. I choć to nie do końca prawda, to jedno z największych historycznych wydarzeń w dziejach Anglii - rozłam kościoła anglikańskiego od papieża nastąpił z powodu niezwykłego uczucia, którym Henryk darzył Annę Boleyn. I o ile sam Henryk był wielką osobowością zarówno jako władca, jak i mężczyzna, tak również każda z jego sześciu żon była niezwykłą kobietą, choć wszystkie różniły się od siebie diametralnie. Niestety dla wszystkich bez wyjątku miłość Henryka okazała się zgubna w ten, czy inny sposób. Divorced, beheaded, died, divorced, beheaded, survived. Ta krótka rymowanka, którą zna każde angielskie dziecko, dokładnie opisuje smutny los królowych Henryka VIII.

Trudno opisać książkę historyczną, nie wgłębiając się w szczegóły wydarzeń. Chyba w ogóle nie jest to możliwe, dlatego nawet nie będę próbować. Mogę jednak napisać, że książka Davida Starkey jest rewelacyjna. Dla każdego anglo- i tudorofila, ale też dla wszystkich osób, które mają ochotę na coś innego niż beletrystyka. Książka napisana jest jasnym, zabawnym językiem, a opisywane fakty nie przytłaczają , a jedynie stanowią tło dla interesującej powieści o Anglii u schyłku Średniowiecza. 8/10

niedziela, 15 stycznia 2012

Książkowa niedziela II: "Miasto ślepców" J. Saramago

Tytuł: Miasto ślepców
Autor: José de Sousa Saramago
Wydawnictwo: Rebis Dom Wydawniczy
Data wydania: 25 marca 2009 (pl)

W tym tygodniu zabrałam sie za nieco poważniejszą pozycję, a dokładniej Miasto Ślepców portugalskiego pisarza José de Sousa Saramago. Powieść została wydana w 1998 roku, tym samym, w którym Saramago otrzymał literacką Nagrodę Nobla. W Polsce naprawdę głośno o jego prozie zrobiło się w 2008 r., kiedy do kin weszła hollywoodzka ekranizacja Miasta ślepców w reżyserii Fernando Meirellesa i ze znakomitą obsadą w głównych rolach: Julianne Moore, Mark Ruffalo, Dany Glover i Gael Garcia Bernal.

Miasto ślepców to bliżej nieokreślone miejsce, gdzie nagle i zupełnie bez żadnej przyczyny ludzie zaczynają tracić wzrok. Nie giną w mrokach ciemności, ale ich oczy zalewa olśniewająca biel. Biała choroba nie oszczędza nikogo, z wyjątkiem jednej osoby – żony lekarza okulisty (w filmie odtwórczynią tej roli jest rewelacyjna Julianne Moore). Kobieta z przerażeniem dowiaduje się pewnego poranka, że jej mąż został zarażony ślepotą od jednego ze swoich pacjentów. Jako wierna i kochająca żona postanawia trwać przy mężu, kiedy ten zostaje zamknięty z innymi ślepcami w starym szpitalu psychiatrycznym w ramach kwarantanny. Szpital, w miarę rozprzestrzeniania się choroby zapełniał się coraz bardziej niewidomymi ludźmi, aż do momentu, kiedy jest ich więcej niż dostępnych łóżek i pożywienia. Szpital zamienia się w swoistego rodzaju dżunglę, w której każdy za wszelką cenę stara się przetrwać. I jak się okazuje, jest to cena niezwykle wysoka – nie tylko w postaci złotych pierścionków i zegarków, ale przede wszystkiej własnej godności i moralności.

Społeczeństwo przedstawione w książce jest alegorią państwa totalitarnego, a sama biała choroba to przymykanie oczu na sprawy, które powinny ludzi obchodzić, ale z wygody lub ze strachu stają się dla nich niewidoczne. Nie wymyśliłam tego sama, ale przeczytałam w jakiejś recenzji i obawiam się, że młodszy czytelnik nie wychwyci tych niuansów. Bo ja, pomimo, że urodzona jeszcze w polskim komunizmie, już tego nie wychwyciłam. Wprawdzie nie ma nic nowego w takim zamaskowanym przedstawianiu historii, bo przecież ten sam zabieg w swoich książkach zastosował choćby Alber Camus w Dżumie, ale Saramago dodał do tego zupełną bezimienność bohaterów. Jest lekarz i żona lekarza, pierwszy ślepiec i żona pierwszego ślepca, zezowaty chłopiec, dziewczyna w ciemnych okularach i mężczyzna z przepaską na oku.Dzięki temu, z jednej strony bohaterowie książki to zawsze oni, ci inni, którzy dopuszczają się tak okropnych zachowań. Z drugiej jednak – brak imienia pozwala czytelnikowi łatwiej utożsamić daną postać fikcyjną z realnymi osobami ze swojego otoczenia. Może nawet z sobą samym…

Wszystko zależy od punktu widzenia, choć w tym przypadku raczej nie-widzenia. Na pewno jednak książka skłania do refleksji na temat tego, jak każdy z nas zachowałby się w podobnej sytuacji. Autorowi w doskonały sposób udało się pokazać, jak mam, ludziom, niewiele brakuje do zezwierzęcenia, a wszelkie normy moralne i kulturowe są kruchym, bo sztucznym tworem gotowym runąć niemal w każdym momencie. Epidemia białej choroby, która dotknęła 90% ludzi, doprowadziła do katastrowy społecznej w każdym jej aspekcie. Walcząc o przeżycie, ludzie robili takie rzeczy, które w innych warunkach byłyby niedopuszczalne. Choroba rozgrzeszała ich ze wszystkiego – kradzieży, gwałtów, zabijania, nie mówiąc już o najzwyklejszym zachowywaniu codziennej higieny, czy kultury zachowania względem innych. José Saramago w opisie postaci zmagających się ze ślepota był obrzydliwy w swojej dosłowności. Ktoś stwierdził, że książka śmierdzi – niemal przez cały czas czytelnik bombardowany jest opisami psującego się jedzenia, śmieci, brudu i walających się wszędzie ekskrementów oraz gnijących na ulicach zwłok ludzi i zwierząt. Jak mniemam, ta szczegółowość w opisie warunków, w jakich przyszło niewidomym egzystować, tylko uwypukla obraz tego, jak nisko upadli. Pytanie, które zadaje autor jest proste: czy Ty sam widzisz, w jakim gównie żyjesz?...7/10

wtorek, 10 stycznia 2012

Belive by Jai McDowall

Zupełnie niespodziewanie kupiłam dzisiaj płytę Believe Jaia McDowall, ubiegłorocznego zwycięzcy brytyjskiej edycji X-factor. Niespodziewanie, bo choć występ Jaia w tym programie przyprawił mnie o dreszcze i szybsze bicie serca (nie tylko przez jego cudny głos, ale również urodę – koleś jest absolutnie w moim typie) , to zupełnie umknęło mi, że wydał płytę. Data premiery przypadała na 12/12/2011, więc świetny moment – tuż przed świętami, kiedy ogólnie wszyscy tylko kupujemy, kupujemy i kupujemy. Niestety, niecały miesiąc później, płyta Believe z promocyjną ceną £4,99 (zamiast pierwotnej £9,99) zalega na najniższej półce hipermarketu. Dlaczego?

Cena mnie skusiła, więc zaraz po wyjściu ze sklepu, włożyłam CD do samochodowego odtwarzacza i… Nie, nie umarłam. Jai ma piękny, mocny głos, ale na płycie brzmi nieco płasko. Tak, jakby nie wykorzystał w 100% swoich możliwości. Może więc dlatego album ten przeszedł raczej bez echa i absolutnie nie miał szans ze świąteczną płytą Michasia Bąbelka? A przecież z założenia Believe powinno być hitem. McDowall zamiast własnych kompozycji, wykorzystał wielkie przeboje rockowe, m.in. With Or Without You (U2), Bring Me To Life (Evanescence), czy Boulevard Of Broken Dreams (Green Day). Odtwarza je w naprawdę ujmujący sposób, ale według mnie całości brakuje jakiejś iskierki. Zamiast wiązanki genialnych utworów o mocy 10 x power play, mamy typową składankę pościelówek. Niemniej też lubię, więc summa summarum płyta jest inna niż się spodziewałam, ale zdecydowanie jestem tak.

niedziela, 8 stycznia 2012

Książkowa niedziela I: "Breakfast at Darcy's" A. McNamara

Tytuł: Breakfast at Darcy's
Autor: Ali McNamara
Wydawnictwo: Sphere
Data wydania: 24 listopada 2011

Breakfast at Darcy’s to druga po From Notting Hill with Love… Actually powieść brytyjskiej pisarki Ali McNamara. Książkę zdecydowanie można zaliczyć do kategorii chick-lit, choć sama autorka woli określenie romantic novel – książek lekkich, łatwych i przyjemnych, skupiających się na perypetiach miłosnych i rozterkach życiowych głównej bohaterki. Bohaterki, bo zawsze w tego rodzaju literaturze postacią pierwszoplanową jest kobieta, a raczej kobietka, która z sierotki Marysi przeistacza się w Xenę, wojowniczą księżniczkę. Ok, trochę przesadziłam, ale umówmy się, że schemat tych powieści jest mniej więcej taki sam i zawsze niemiły lub trudny początek kończy się happy endem, a sama główna bohaterka z nieporadnej, czasem nieszczęśliwej dziewczynki, przekształca się w kobietę pewną siebie i pewną tego, czego chce oraz jak to osiągnąć.

O ile nie jestem wielka fanką tego typu książek w wydaniu polskim, to po angielskie sięgam chętnie (choć niezbyt często niestety) i to nie tylko w ramach ćwiczeń językowych. W przypadku Breakfast at Darcy’s, dodatkowym atutem było miejsce akcji – niewielka wyspa Tara, położona u wschodnich wybrzeży Irlandii. Irlandię kocham miłością równie wielką, co platoniczną, ponieważ nigdy nie miałam okazji osobiście przekonać się o uroku szmaragdowej wyspy (co mam nadzieję zmieni się jeszcze w tym roku). Niemniej jednak Irlandia ma dla mnie w sobie coś takiego o czym się marzy i do czego się tęskni, choć trudno to coś zdefiniować. Być może w moim przypadku zwyczajnie zbyt dużo nasłuchałam się szant o dzielnych chłopcach żeglujących ku Dublina bramom… Bez względu na przyczyny, z przyjemnością czytałam o małej irlandzkiej wysepce wystawianej bez przerwy na działanie nieprzychylnych sił natury, opuszczonej przez wszystkich, a mimo to spokojnej i cudownie pięknej. Ale opisy wyspy to w zasadzie wszystko, co naprawdę podobało mi się w tej książce.

Great Blasket Island, która była pierwowzrem Tary © Ali McNamara

Główna bohaterka – 28 letnia Darcy, to typ kobiety, z którą nigdy nie udałoby mi się zaprzyjaźnić. Przynajmniej nie w jej londyńskiej wersji z początku historii opowiedzianej w książce. Zakochana w metkach, drogich gadgetach, żyjąca w ciągłym strachu, że połamie sobie obcasy lub paznokcie. Kiedy dowiaduje się o śmierci swojej ciotki Molly, która była jej najbliższą i jedyną rodziną oraz o sporym spadku, który może odziedziczyć – jej tleniona blond główka rozjaśnia się cudowną myślą, że nareszcie będzie mogła spłacić swoje karty kredytowe. Urocza postać. Przez większość książki miałam ochotę wytargać ją za kudły. Infantylna, samolubna idiotka, szukająca księcia, który zajedzie lśniącą limuzyną pod jej okno jak Richard Gere w Pretty Woman i uratuje ją z opresji w postaci braku ciepłej wody w bojlerze. Pozostałe postacie w książce wydają się jakieś mdłe (może z wyjątkiem Roxi, najlepszej przyjaciółki Darcy), a sama fabuła dość przewidywalna. Niemniej tego właśnie oczekuje się od tego rodzaju książek prawda? Gdybym miała ochotę na coś cięższego lub bardziej wyrafinowanego sięgnęłabym po inny tytuł i innego autora. Wybrałam Breakfast at Darcy’s, ponieważ w czasie przerwy świątecznej miałam ochotę na coś, co mnie zrelaksuje i napełni śmieszną nadzieją, że wszystko jest możliwe, a miłość i tak jest najważniejsza. I ta książka swoje zdanie spełniła. Dlatego też mam mieszane uczucia względem niej. Przyznam szczerze, że pierwsza książka Ali McNamara podobała mi się dużo bardziej i być może oczekiwałam, że jej druga powieść będzie o ile nie lepsza, to równie dobra co poprzednia. 6/10.

czwartek, 5 stycznia 2012

Brown Tape-Art

Trudno zdefiniować, kto był prekursorem sztuki ulicznej, ale w zasadzie nie ma to większego znaczenia. Ważne natomiast jest to, że street-art jest nie tylko obecny w życiu niemal każdego z nas, ale i zyskuje coraz większą liczbę zwolenników. Artyści uprawiający ten rodzaj sztuki zamiast z oburzeniem być nazywanymi wandalami, zostają docenieni, nie tylko przez zwykłych przechodniów, którzy są przecież codziennymi odbiorcami ich twórczości (niekiedy nawet bezwiednie), ale i przez coraz liczniejsze galerie i profesjonalistów zajmujących się sztuką i kulturą zawodowo. Osobiście cieszę się, że mieszkam w Londynie – mieście, gdzie niemal na każdym kroku mogę natknąć się na street-art w najróżniejszych formach, od chyba najbardziej znanych prac Banksy’ego, murali ROA, czy mozaik Invadera aż do mniej znanych (lub zupełnie anonimowych) graffiti, obrazów 3D, wlepek etc.

Kiedy natknęłam się w sieci na prace Holendra Maxa Zorna, pierwsze co pomyślałam, to to, że nazywa się jak postać z kreskówki o kosmitach robotach z przyszłości (pewnie to wpływ ciągłego przebywania w towarzystwie dziesięciolatka uwielbiającego takie rzeczy), a drugie, że koleś ma mega talent i bardzo chciałabym zobaczyć na żywo, to co robi.



Jest nie tylko oryginalny – zajmuje się tworzeniem obrazów z chyba najbardziej pospolitego materiału, jakim jest brązowa taśma klejąca do paczek. Przy użyciu skalpela wycina kolejne warstwy taśmy i w ten sposób uzyskuje odpowiednie natężenie koloru po podświetleniu. Oczywiście jedyne właściwe podświetlenie dają lampy uliczne… Prace Maxa Zorna upiększają głównie ulice Amsterdamu, ale powoli dzięki zaangażowaniu jego coraz liczniejszej grupy fanów, można je spotkać również w innych krajach. Kto wie, może już niedługo zdarzy się, że przechadzając się południowym brzegiem Tamizy natknę się na jedno z jego tape-art dzieło?




niedziela, 1 stycznia 2012

Książkowa niedziela O

Rok 2012 jest wyjątkowy z wielu względów. Jest rokiem przestępnym , co w razie mojej desperacji pozwala mi na oświadczenie się o rękę jakiemuś szczęśliwcowi końcem lutego. Im bliżej czerwca i moich 30 urodzin, tym pewnie będę coraz intensywniej rozważała tę opcję. Dodatkowo w tym roku mamy 53 niedziele, co idealnie wstrzeliło się w moje plany blogowania każdej niedzieli o książkach. Ot niedzielny book club. Nie tylko, jako ćwiczenie systematyczności, ale również pomoc w realizacji jednego z moich noworocznych postanowień, czyli wyzwania czytelniczego 2012.

Zasada jest prosta. W tym roku mam zamiar przeczytać minimum 52 książki. Przeczytać lub przesłuchać, bo świetnie mi idzie słuchanie audiobooków, zwłaszcza kiedy przedzieram się przez sterty prasowania. Wyzwanie zaczyna się dzisiaj, a kończy 30. grudnia 2012 (wtedy wypadnie ostatnia niedziela 2012 roku i 52 odcinek klubu czytelniczego), poza tym nie podejrzewam, że będę cokolwiek czytać w Sylwestra… Wychodzi więc jedna książka tygodniowo, co nie jest wyzwaniem ponad moje możliwości, niemniej jednak w zeszłym roku udało mi się przeczytać 42 książki, w tym co najmniej 10 audiobooków, co nie jest olśniewającym wynikiem. Miejmy nadzieję, że w tym roku będzie lepiej.

Dodatkowo postanowiłam wziąć udział w wyzwaniu czytelniczym Z PÓŁKI, które zachęca do czytania książek zalegających na półkach (i w kindlu), a kupionych jeszcze przed 2012 rokiem. Dla mnie to świetny pomysł na porzucenie manii kupowania nowych książek, zamiast czytania tych, które już mam.