Miałam dzisiaj okazję oglądać przedstawienie musicalowe jednego z największych hitów kinowych lat 90. - The Bodyguard.
Któż nie pamięta historii pięknej piosenkarki Rachel Maroon, w którą wcieliła się Whitney Houston, bożyszcze muzyczne lat 80. i 90. oraz jej wiernego ochroniarza Franka, w tej roli Kevin Costner...? Jako nastolatka płakałam na tym filmie rzewnymi łzami, kochałam Franka i podziwiałam za jego odwagę i oddanie. A do tego ścieżka dźwiękowa filmu, która przyprawiała mnie o dreszcze. Nawet teraz słuchając I will always love you albo I have nothing w wykonaniu Whitney czuję przyjemne mrowienie na karku.
Zapewne nie bez znaczenia jest fakt, że musical wystawiono w tym samym roku, w którym odeszła Whitney. Być może jako hołd złożony królowej popu, która niezaprzeczalnie była. Bez względu jednak na powody, którymi kierowali się twórcy musicalu, muszę przyznać, że udało im się stworzyć prawdziwy hit, który będzie gościł na West Endzie długi czas. Piękne kreacje gwiazdy filmowej i sceny muzycznej, ciekawe dekoracje i rozwiązania sceniczne, ale przede wszystkim - fantastyczna grupa artystów, których śpiew i taniec sprawił, że miałam naprawdę wyjątkowe popołudnie. Polecam każdemu, kto ma okazję być w Londynie i lubi musicale. Warto!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz